sobota, 31 sierpnia 2013

126. Wyjazdy i powroty.

Przed wyjazdem (czwartek) 

kakaowa owsianko-życianka na mleku sojowym z masłem orzechowym podana w melonie
cocoa oat-rye-meal on soy milk with peanut butter served in melon 


Kiedy zobaczyłam to śniadanie u Martyny, wiedziałam, że muszę zrobić coś podobnego i choć u mnie owsianka była na ciepło, to i tak wyszło smacznie. 


Pakowanie, stres i bardzo mało jak na mnie bo zaledwie 6 godzin snu. 
Koło 10:00 wyruszyliśmy z tatą spod zamku w Będzinie. Moje nogi są całkiem niezłym środkiem transportu, choć mogłam zdecydować zabrać buty trekkingowe zamiast adidasów - to byłoby dużo bardziej rozsądne.  Chyba jakoś po 17:00 byliśmy pod zamkiem w Siewierzu. Zjedliśmy kolację w restauracji "Jędrusiowa Izba" (grillowany filet z kurczaka, kluski śląskie gotowane warzywa i jeden placek ziemniaczany wielkości schabowego* od taty, których to placków nie cierpię, no ale spróbowałam; *niestety tylko porcje placków były tak duże), szybkie zakupy i do hotelu. Hotelu, który wydawał mi się nieco za elegancki jak dla dwójki piechurów, ale pierwszy raz lepiej spało mi się w nie swoim łóżku - było takie miękkie i szeroki (a może to ja byłam tak zmęczona?)
Rano, choć nieco później niż się spodziewałam (było wydawane od 6:00 do 10:00,  to nam się tak dobrze spało) śniadanie, przed kolejnym dniem wędrówki chyba najlepszym wyborem była grahamka i kromka białego pieczywa z masłem serem żółtym i pomidorem/ masłem, wędliną i ogórkiem, połowa ugotowanego na twardo jajka i zielona herbata
Drugiego dnia chodziło mi się znacznie lepiej. Może to dlatego, że zamiast 6 godzin spałam przeszło 9? Poza jednym wyjątkiem chodziliśmy trasą przetartą około miesiąc temu przez mojego brata (i oczywiście tatę), więc ominęliśmy parę problematycznych odcinków, na które oni trafili (za to raz udało nam się zejść z trasy w niezłe zarośla, po tym, jak źle odczytaliśmy mapę, na szczęście szybko odnaleźliśmy ścieżkę). Dużo też wcześniej niż oni wtedy dotarliśmy do zamku w Ogrodzieńcu, obeszliśmy go dookoła, a później zjedliśmy kolejną wspólną kolację tym razem w Karczmie Jurajskiej, gdzie zaserwowano nam (wszystko na osobnym talerzu) łososia z rusztu, ziemniaki z kefirem i dla mnie surówki, a dla taty mizerię. Niedługo potem przyjechali mama i bart, by zabrać nas do domu (ale najpierw na duuże lody włoskie z polewą) "i się skończyło rumakowanie!".  
Jednakowoż wyjście (no, bo to nie wyjazd) uważam za udane. 


Dzisiaj już w domu, sobotnie - wspólne śniadanie: świeży chleb słowiański z masłem (nie, żeby poszło pół bochenka, z czego wszyscy zjedli po kromeczce, a ja całą resztę), bio jogurt z marakują, trochę serka wiejskiego i pomarańcza.  Trochę bolą mnie łydki, więc chyba odpuszczę sobie zaplanowany na jutro bieg. A w poniedziałek (o zgrozo!) rozpoczęcie liceum, kontrola u psychiatry i możliwe, że dojdzie jeszcze pobranie krwi, więc będę musiała zacząć ten pierwszy poniedziałek z krwi i kości na czczo. Och, nie! 


PS: Dobrze widzicie, postanowiłam zacząć numerować wpisy. Od środka. 



środa, 28 sierpnia 2013

Piesze wojaże po raz pierwszy.

pełnoziarniste waniliowe* naleśniki z melonem, winogronami i żurawiną ze słoika 
wholemeal vanilla pancakes with melon, grapes and cranberries from the jar 

*do pełnoziarnistej mąki dosypałam trochę budyniu waniliowego (i potem, gdy ciasto było za rzadkie, także trochę zwykłej mąki) 

Wiem, że być może żurawina średnio pasuje do melona i winogron, ale już podczas jedzenia zabrakło mi czegoś kwaskowatego jako dopełnienie i otworzyłam ten właśnie słoik. Domowy dżem z wiśni lub porzeczki pewnie spisałby się lepiej, ale nie chciało mi się już schodzić do piwnicy, a żurawina stała grzecznie w kuchennej szafce. 


Jutro (o matko, już?) wybieram się z tatą (i tylko z nim) na dwudniową pieszą wycieczkę. Nigdy na czymś takim nie byłam. Nigdy nie wypoczywałam tylko z tatą. Boję się, ale chcę iść. Dobre nastawienie, dużo wody z cytryną w plecaku, wygodne buty i brak upałów - tak ma być! Proszę, niech będzie. Niech będzie dobrze... 




wtorek, 27 sierpnia 2013

Przedtreningowe frustracje i najulubieńszy smak.

przed biegiem: duży banan, bardzo dojrzałe kiwi 
pre run: big banana, very ripe kiwi 

po biegu: grzanki z chleba alpejskiego z twarogowym serkiem kozim i świeżą figą/ twarogowym serkiem kozim, świeżą figą i miodem spadziowym/ twarogowym serkiem kozim i miodem spadziowym (brak na zdjęciu) 
post run: toasts of alpine bread with curd goat cheese and fresh fig/ curd goat cheese, fresh fig and honeydew honey/ curd goat cheese and honeydew honey (without photo) 



Uwielbiam twarogowe (z naciskiem na twarogowe, bo twarde, dojrzewające już tak mi nie smakują) sery kozie. Są dużo smaczniejsze i delikatniejsze od krowich. A co dopiero taki ser połączony z miodem - rozpusta! To chyba jedno z tych kultowych połączeń. 



Chciałam napisać też o pewnym przedtreningowym problemie. Ostatnio przed biegiem (nie tylko bezpośrednio przed nim, ale już na na wieczór przed planowanym porannym wyjściem) dopada mnie swego rodzaju niepokój. Stresuję się treningiem. Nie wiem, czym jest to powodowane, bo już w trakcie biegu nie zdarza mi się żałować, że wybiegłam. Również po jego zakończeniu czuję się świetnie. Ale przed? To jakieś szaleństwo! Nie zawsze tak było, wydaje mi się, że wcześniej się tak nie przejmowałam. Może to taki okres przejściowy, to bardzo możliwe, nie zmienia jednak faktu, że dziś rano byłam gotowa (no, prawie) pójść do zbierającej się do pracy mamy i powiedzieć, że nie mam pojęcia czy iść biegać czy nie. 

Ostatecznie do niej nie poszłam, poszłam za to biegać i było bardzo przyjemnie. To był najlepszy trening od dobrych paru dni. Nawet kolka zaczęła się pojawiać dopiero po 40 minutach biegu i wtedy jakiś jadący rowerem pan zapytał "Co, źle się czujemy?", "Kolka!" odpowiedziałam wyginając usta w coś na kształt uśmiechu, postałam jeszcze chwilę, a gdy ból minął wróciłam do biegu. 

Od razu przypomniało mi się, jak kiedyś podczas biegania w parku wśród ludzi (nie było tłumów, ale pusto też nie było) i kilku biegaczek zaczął mnie bardzo silnie boleć brzuch (nie, to nie była kolka), zeszłam ze ścieżki zgięta wpół z bólu, miałam nadzieję, że przejdzie, ale nie przechodziło, chyba oparłam się o drzewo, nawet kopnęłam w nie ze złości, bo miałam dużo siły i chęci by biec, ale nie byłam w stanie. Normalny ból ustępuje, gdy się zatrzymam i chwilę postoję lub przejdę do marszu, ale ten utrzymywał się nawet podczas chodzenia. Ruszyłam więc powoli do domu czując dziwne parcie, a gdy już doszłam, pomińmy szczegóły, czyściło mnie. I nie istotne są w tej marnej opowieści moje problemy gastryczne, ale to, że wtedy na prawdę byłam przestraszona tym co się ze mną dzieje, wokół było trochę ludzi, nawet tych biegających, którzy mogli mieć jakieś doświadczenie, ale nikt się mną nie zainteresował. 

Lecz wróćmy do tematu - chodzi o to, że stresuję się przed (tylko przed) biegiem, nawet jeśli jest to lekki, bardzo przyjemny bieg i nie wiem co z tym zrobić. Chyba czasami po prostu nie słuchać siebie. No i z tą kolką łapiącą mnie za każdym razem chyba też powinnam coś zrobić. 





niedziela, 25 sierpnia 2013

Za dużo słodkości.

owsianka na mleku sojowym z siemieniem lnianym i jabłkiem 
oatmeal on soy milk with linseed and apple 


Aale brzydkie zdjęcie. Aż mi wstyd. 


Wczoraj nie było wpisu, bo w niedziele nie chodzimy na zakupy (z szacunku dla osób, które muszą w ten dzień pracować) i staramy się nie siadać przy komputerze. Zresztą zdjęcie śniadania i zrobiłam dopiero w trakcie jedzenia: 





1 i 1/2 razowego tosta z paprykowym tofu, pomidorem i szczypiorkiem, kawałek żółtej papryki i trochę sałaty 
1 and 1/2 wholemeal tost with pepper tofu, tomato and chives, piece of yellow pepper and a bit of lettuce 








Upiekłam wczoraj pełnoziarnistą tartę z z mirabelkami i śliwkami. A potem zjadłam trzy kawałki z odrobiną jogurtu naturalnego. I małą gałkę lodów wiśniowo-śmietankowych z owym jogurtem i malinami. I połowę czekolady o smaku creme brulee (która waży prawie 300g, więc to jakby zjeść półtora zwykłej tabliczki), 1/3 opakowania jeżyków (3 sztuki) i ciasteczko-wafelek maczany w mlecznej czekoladzie. To dużo - dużo śmieci, ale umiałam sobie logicznie wytłumaczyć, że to nie jest niewybaczalne. Zawsze w niedzielę po obiedzie (którego też sporo zjadłam) pozwalamy sobie na słodycze. Nawet nie jemy kolacji. Ale tylko raz w tygodniu. 


sobota, 24 sierpnia 2013

Wspólne śniadanie.


serek wiejski lekki z brzoskwinią i malinami, chleb alpejski z masłem 
cottage cheese light with peach and raspberries, alpine bread with butter 


Zjedzone szybko jabłko i już o 6:30 jadę z mamą na cotygodniowe zakupy spożywcze (targ i takie tam). Wracamy, rozpakowujemy się i można szykować śniadanie. Ten raz czy dwa w tygodniu można zjeść je razem, bo mama nie wstaje wcześniej ode mnie, ja nie wstaję wcześniej od taty, a tata wcześniej od brata. Tzn. kolejność jest podobna, ale różnice w czasie mniejsze. Zawsze w soboty na śniadania jemy serki wiejskie. A w niedziele jajka. 




Dziękuję wszystkim, którzy wypowiedzieli się pod wczorajszym postem. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że to też może mieć tak dużą skalę. Ale w końcu obsesja to obsesja. Życzę sobie i Wam, abyśmy umieli sobie z nią poradzić, żeby nas nie dopadła i nie zniszczyła. 

Wczoraj nie ćwiczyłam, pojechałam tylko na rowerze do sklepu, do którego jedzie się 5 minut i zrobiłam "ćwiczenia", które muszę robić w ramach rehabilitacji. Jako dziecko w chyba najbardziej zanieczyszczonego rejonu Polski (oglądaliśmy na biologii film, według którego to ma jakieś znaczenie) mam niewidoczne na pierwszy rzut oka problemy z plecami, mniejsza, w każdym razie wiem co jest nie tak i muszę to korygować wykonując ćwiczenia, które w sumie ciężko nazwać ćwiczeniami, bo jest to np. siedzenie i unoszenie jednego biodra lub leżenie i unoszenie rąk. Takie nic, w którym chyba najbardziej liczy się moja pozycja. Ale po co o tym piszę? Chyba się tłumaczę. Czuję zobowiązana, po wczorajszym zadeklarowaniu się na nie ćwiczenie. 




piątek, 23 sierpnia 2013

Skłonności do obsesji. (proszę, przeczytajcie ten wpis)

musli Lo z owocami z ciepłym mlekiem sojowym, brzoskwinia 
muesli Lo with fruits with warm soy milk, peach 



Śniadanie jedzone w łóżku z książką. Brakowało mi tego. 

***

Zastanawiałam się ostatnio, czy osoby zmagające się niegdyś z obsesją na punkcie jedzenia (Piszę "niegdyś", choć jakieś małe potyczki toczone są i będą pewnie nie raz, ale czy byłego alkoholika nie przestaje się nazywać byłym alkoholikiem, mimo, że nadal musi unikać, uważać na  trunki?) mają skłonność do popadania w obsesje również na innym punkcie, np. ćwiczeń fizycznych? 
Nie są to tylko moje przemyślenia - pewna dziewczyna z którą koresponduję (a wychodzi ona z zaburzeń odżywiania) przyznała, że wręcz boi się czy ćwiczenia nie staną się jej nową obsesją, bo ostatnio ćwiczy dużo, martwi się tym, że po rozpoczęciu roku szkolnego będzie musiała to zmienić, martwi się tym też przed wakacyjnymi wyjazdami z bliskimi. 
Sama zauważyłam, że kiedy, tak jak teraz w wakacje, mam więcej czasu, to mój dzień podporządkowany jest nieco za bardzo ćwiczeniom. Wczoraj spędziłam na nich dwie godziny nie wliczając 30 minutowego biegu i rozciągania (oczywiście zazwyczaj jest ich mniej, biegam też nie codziennie, ale najłatwiej przypomnieć sobie coś co było wczoraj). Niby zawsze "po" czuję się lepiej niż "przed" i jest też ta przemiła satysfakcja, że zrobiło się trening, coś dobrego dla swojego ciała, które przecież musi odbudować zniszczone kiedyś mięśnie, ale czy towarzyszyć temu musi wewnętrzny przymus, zobowiązanie. A może bez niego nie było by wystarczającej motywacji by się ruszyć? 
Czuję coś takiego, właściwie to czuję taką mieszankę różnych odczuć i powiedzcie mi czy to obowiązkowość, zdrowe zaangażowanie w odbudowywanie swojego ciała czy początek obsesji. Bo nie wiem. Równie dobrze mój wewnętrzny leń może się właśnie odzywać i głosić: "Nie chce mi się. Masz obsesję, musisz z tym skończyć, nie rób nic, siedź na tyłku, to ja też nie będę musiał nic robić." Tak, to bardzo prawdopodobne. 
Dzisiaj postanowiłam sobie odpuścić i najprawdopodobniej nie będę ćwiczyć. Chyba godzinę rano leżałam w łóżku z książką, a potem pozwoliłam sobie usiąść przed monitor. I to napisać. Szczerze, bardzo mi zależy na waszym zdaniu. I radach. 

***

I przepraszam za jakość zdjęcia, to nie był jeden z tych dni oświeconego aparatu. 




czwartek, 22 sierpnia 2013

Uśmiechnięte śniadanie.

przed biegiem: jabłko
pre run: apple 

po biegu: kasza kukurydziana na mleku sojowym z otrębami, bananem, cynamonem i syropem z agawy 
post run: polenta on soy milk with brans, banana, cinnamon and agave syrup 


Rano, sms od kolegi, że zapomniał wysłać mi kartkę z Włoch. Och! Ale jakoś przeżyję. 

Postanowiłam, że dziś dla odmiany udam się na krótki (30 minut), ale nieco szybszy/intensywniejszy trening. Wyszło z tego tyle, że rzeczywiście zawitałam w domu po nieco ponad pół godzinie zdyszana jak ciężarówka, po przebiegnięciu na prawdę niedużej odległości - tak to widać jest jak się wystartuje szybciej, to potem szybciej się męczy i tam, gdzie wcześniej miało się siłę rozpędzić teraz się tej siły nie ma. I wlecze nogi za sobą. A tępo nie było jakieś mega. Oj, dziewczyno. 



środa, 21 sierpnia 2013

Pyszne, na prawdę pyszne.








brązowy ryż z cynamonem i karmelizowanymi w cukrze trzcinowym migdałami, jabłko 
brown rice with cinnamon and carmelized in cane sugar almonds, apple 








Inspirowałam się tym pomysłem Szkary rezygnując jedynie ze słodzidła poza migdałami - wczoraj ugotowany ryż podgrzałam z odrobiną wody i cynamonu, podprażyłam płatki migdałowe dodając cukier trzcinowy, zagryzłam jabłkiem. Jestem bardzo zadowolona, bo było bardzo pyszne. I te chmury za oknem z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu też mnie cieszą. 




wtorek, 20 sierpnia 2013

Bieg, znowu bieg.

przed biegiem: banan
pre run: banana

po biegu: jogurt wiśniowy Activia, 1/2 krakowskiego precla z makiem (a potem 1/2 grahamki i kromka świeżego białego chleba) z masłem 
post run: cherry yoghurt Activia, 1/2 Cracow's pretzel with poppy seeds (and then 1/2 graham bun and slice of fresh white bread) with butter 


Zaczynam bieg, "może podwieźć?" słyszę od pewnego uprzejmego rowerzysty. 
"Nie, dziękuję" odpowiadam i biegnę dalej. Na swój pierwszy po upływie siedmiu dni (ponad godzinny) trening. 
W prawdzie nie pobiegłam wszędzie tam, gdzie chciałam, bo byłam zbyt zmęczona i nie chciałam się przeciążyć, ale według krokomierza dystans i tak był porównywalny z tymi sprzed tygodnia, a nawet nieco większy. Dałam radę? ;) 



poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Kiedy wróciłam i przespałam prawie pół doby.


płatki "błonnik" i bran flakes z mlekiem sojowym 
"fibre" flakes and bran flakes with soy milk 

Wróciłam. Znowu. Tym razem nie przejmowałam się wyjazdem i również wróciłam zadowolona. Może nie aż tak bardzo jak spod namiotu... a może tak samo. Trudno porównywać biwak z pielgrzymką, jednakowoż było fajnie. 
Tej nocy spałam blisko 10 (a może 11?) godzin. Ostatnimi czasy to mój rekord. Po sobotnim koncercie do północy (podczas którego bracia franciszkanie zbiegli do nas przed scenę i próbowali nas rozruszać czymś na kształt pogo) i niedzielnym powrocie w nieklimatyzowanym autokarze. Po bólu brzucha, który jednak nie przeszkodził mi w zjedzeniu prawie 100 gram (1/3 ogromnej tabliczki) czekolady o smaku panna cotta (co przy bólu brzucha chyba rzeczywiście nie było najlepszym pomysłem, ale takiej jeszcze nie jadłam i choć była niedorzecznie słodka była też bardzo smaczna), wielkiego krakowskiego precla z makiem i masłem oraz odrobiny czekoladowego budyniu już całkiem późnym wieczorem. Należało mi się. To nic, że nie poszłam biegać - pójdę jutro, jeśli się zbiorę. (A jedna pani na pielgrzymce powiedziała mamie, że widuje mnie jak biegam, kiedy sama chodzi na nordic-walking oraz że mam bardzo ładną sylwetkę, pewnie dlatego.) 



poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Strach ma wielkie oczy.

przed biegiem: dwa banany
pre run: two bananas 


po biegu: 5 kawałków fasolowego "brownie"  ze śliwkami* polane syropem z agawy, jogurt naturalny z jeżynami i poziomkami prosto z ogródka 
post run: 5 pieces of beany "brownie" with plumps* drizzled agave syrup, natural yoghurt with blackberries and wild strawberries 

*"Brownie" przygotowywałam tak jak w tym przepisie, tylko na wierzchu ułożyłam rozmrożone uprzednio śliwki i posypałam mąką, by wsiąknęła nadmiar soku. Wyszło pyszne, lepsze niż z mąki, takie lekkie i wilgotne, choć mało słodkie. Świetnie smakowało z syropem z agawy. 


Wstyd mi za to co pisałam przed wyjazdem pod namiot, za tą niechęć i strach przed niewiadomoczym, bo było całkiem fajnie i nawet nie zauważyłam kiedy zrobił się piątek, namiot wysechł i postanowiliśmy się zwinąć. Śniadania były, jeździłam po nie codziennie rano na rowerze - nie było zdjęć. Królowały serki wiejskie z grahamką i/lub chałką, jako dodatek jakiś owoc, warzywo lub też nie, a potem na plażę. No chyba, że padało... Nie zabrakło codziennie jakiejś słodkiej buły, a wieczorem smażonego dorsza z podwójnymi surówkami. Chodziliśmy do smażalni-wędzarni przy bocznej uliczce prowadzonej przez miłych młodych facetów po szkole kucharskiej w koszulkach od Tymbarka, bez koncesji na alkohol, więc bez alkoholu. A wracając zapakowaliśmy wędzonego halibuta i turbota to turystycznej lodówki i zjedliśmy następnego dnia na kolację. 

Jutro jadę na pielgrzymkę autokarową do Kalwarii Zebrzydowskiej. Teraz już się nie stresuję. Chcę jechać. Wiem, że będzie fajnie. Do zobaczenia! 



sobota, 3 sierpnia 2013

Pyszna owsianka nie przysłoni obrzydliwości.


nocna owsianka z zarodkami pszennymi i migdałami na mleku sojowym, podana z agrestem i borówkami 
night oatmeal with wheat germ and almonds on soj milk, serwed with gooseberries and blueberries 

Owoce ciągle te od babci. 
Nie myślałam, że trochę posiekanych migdałów sprawi, że owsianka będzie tak pyszna... Ale była! 


Jutro nad morze. Chyba nie chcę. Jestem idiotką, dlaczego nie chcę?! 
Bo nie chcę być non stop z całą rodziną, bo nie chcę przerywać treningów, bo nie chcę leżeć plackiem na plaży, bo nie lubię panierowanych potraw  i  spania z bratem. 
Jestem obrzydliwa, jak zawsze. 



czwartek, 1 sierpnia 2013

Rozmyślanie o ćwiczeniach i zimne lody dla ochłody ciała i głowy.

lody waniliowo-czekoladowo-śmietankowe z musli Lo i porzeczkami z babcinego ogródka 
vanilla-chocolate-cream ice creams with musli Lo and currants from grandma's garden 


No to zjadłam lody na śniadanie. 
Na lewej stopie mam pierwsze w życiu pęcherze, od biegania, a w niedzielę jadę nad morze i nie wiem co będzie z treningami (bo blogowania nie będzie na pewno ;)). 
Ja chcę ćwiczyć! Nie chcę, by rodzice marudzili, że przeginam, by nieznajomość miejsca i pęcherze uniemożliwiały bieg. Chcę robić brzuszki i pajacyki, ale jak robić to wszystko pod namiotem? 

PS: Przepraszam za rysunki w tle, tak mnie jakoś naszło.