przed biegiem: dwa banany
pre run: two bananas
po biegu: 5 kawałków fasolowego "brownie" ze śliwkami* polane syropem z agawy, jogurt naturalny z jeżynami i poziomkami prosto z ogródka
post run: 5 pieces of beany "brownie" with plumps* drizzled agave syrup, natural yoghurt with blackberries and wild strawberries
*"Brownie" przygotowywałam tak jak w tym przepisie, tylko na wierzchu ułożyłam rozmrożone uprzednio śliwki i posypałam mąką, by wsiąknęła nadmiar soku. Wyszło pyszne, lepsze niż z mąki, takie lekkie i wilgotne, choć mało słodkie. Świetnie smakowało z syropem z agawy.
Wstyd mi za to co pisałam przed wyjazdem pod namiot, za tą niechęć i strach przed niewiadomoczym, bo było całkiem fajnie i nawet nie zauważyłam kiedy zrobił się piątek, namiot wysechł i postanowiliśmy się zwinąć. Śniadania były, jeździłam po nie codziennie rano na rowerze - nie było zdjęć. Królowały serki wiejskie z grahamką i/lub chałką, jako dodatek jakiś owoc, warzywo lub też nie, a potem na plażę. No chyba, że padało... Nie zabrakło codziennie jakiejś słodkiej buły, a wieczorem smażonego dorsza z podwójnymi surówkami. Chodziliśmy do smażalni-wędzarni przy bocznej uliczce prowadzonej przez miłych młodych facetów po szkole kucharskiej w koszulkach od Tymbarka, bez koncesji na alkohol, więc bez alkoholu. A wracając zapakowaliśmy wędzonego halibuta i turbota to turystycznej lodówki i zjedliśmy następnego dnia na kolację.
Jutro jadę na pielgrzymkę autokarową do Kalwarii Zebrzydowskiej. Teraz już się nie stresuję. Chcę jechać. Wiem, że będzie fajnie. Do zobaczenia!
pre run: two bananas
post run: 5 pieces of beany "brownie" with plumps* drizzled agave syrup, natural yoghurt with blackberries and wild strawberries
*"Brownie" przygotowywałam tak jak w tym przepisie, tylko na wierzchu ułożyłam rozmrożone uprzednio śliwki i posypałam mąką, by wsiąknęła nadmiar soku. Wyszło pyszne, lepsze niż z mąki, takie lekkie i wilgotne, choć mało słodkie. Świetnie smakowało z syropem z agawy.
Wstyd mi za to co pisałam przed wyjazdem pod namiot, za tą niechęć i strach przed niewiadomoczym, bo było całkiem fajnie i nawet nie zauważyłam kiedy zrobił się piątek, namiot wysechł i postanowiliśmy się zwinąć. Śniadania były, jeździłam po nie codziennie rano na rowerze - nie było zdjęć. Królowały serki wiejskie z grahamką i/lub chałką, jako dodatek jakiś owoc, warzywo lub też nie, a potem na plażę. No chyba, że padało... Nie zabrakło codziennie jakiejś słodkiej buły, a wieczorem smażonego dorsza z podwójnymi surówkami. Chodziliśmy do smażalni-wędzarni przy bocznej uliczce prowadzonej przez miłych młodych facetów po szkole kucharskiej w koszulkach od Tymbarka, bez koncesji na alkohol, więc bez alkoholu. A wracając zapakowaliśmy wędzonego halibuta i turbota to turystycznej lodówki i zjedliśmy następnego dnia na kolację.
Jutro jadę na pielgrzymkę autokarową do Kalwarii Zebrzydowskiej. Teraz już się nie stresuję. Chcę jechać. Wiem, że będzie fajnie. Do zobaczenia!
pyszny powrót i pożegnanie w jednym ;) ciacho kuszące!
OdpowiedzUsuńżyczę udanej pielgrzymki ;*
Zgadzam się że powrót pyszny :D
OdpowiedzUsuń